Prokadencja - Forum Fabricum (1999-2003)
Wstęp
Towarzystwo Twórcze Prokadencja jest fenomenem trudnej do zdefiniowania natury. Sumą przenikających się artystycznych i społecznych zdarzeń. Najprościej ujmując to animatorzy kultury prowadzący socjologiczny eksperyment. Ale także radykalni twórcy i organizacja samopomocy.
Dwa projekty z rozległego spectrum aktywności grupy związane są bezpośrednio z Łodzią. Pierwszy pod nazwą Forum Fabricum należy już do przeszłości. Został zrealizowany właśnie tu, choć miejsce realizacji mogło być dowolne. Styl, w jakim wkomponował się w tkankę miasta, zapewnił mu miejsce w jego historii. Setki aktywnych współuczestników projektu, niezliczone wzmianki w mediach dowodzą jego skali, choć nie wyjaśniają istoty zjawiska. (patrz: 100 artykułów w GW o Prokadencji - wystawa, Forum Fabricum 01.04.2000)
Projekt drugi; będący in progress, Prokadencja Workshop, jest w swych założeniach tamtego dopełnieniem. Adresowany do przemysłowej tradycji miasta i jego zawodowych środowisk, opiera się raczej na projektantach niż artystach. Współgrający z tradycją Strzemińskiego.
Po doświadczeniu Forum Fabricum można się domyślać, że ta racjonalnie działająca, zawodowa formacja okaże się czymś innym jeszcze.
Forumowiczom
Towarzystwo Twórcze Prokadencja zainaugurowało publiczną działalność w połowie marca 1999 roku w Łodzi, otwierając Forum Fabricum. Miejsce to stało się niemal z dnia na dzień mekką koneserów kultury offowej, fanów nowych brzmień, nieoczekiwanych spotkań i aktywnego uczestnictwa.
W ciągu 4 i pół roku istnienia odbyło się 348 imprez, wystąpiło 1179 wykonawców. Od amerykańskiej awangardy operowej po folk Ukrainy. Popisom spawaczy towarzyszyły spektakle teatrów lalek. Permanentne warsztaty prowadzili architekci, tancerze i poeci. Prezentowali się artyści światowego formatu, a debiuty w Forum były paszportem honorowanym przez autorytety. Dla młodych przełomu wieku była to najatrakcyjniejsza miejscówka w mieście i najpopularniejszy, obok Łodzi Kaliskiej i Parady Techno jego symbol. Dla starszej generacji, najmocniejszy w kraju, wzorcowy dom kultury. Jakieś podsumowanie jego działań należy się bywalcom czyli forumowiczom, i tym którzy tylko się o nie otarli, lecz pozostali pod ich wrażeniem. Szczególnie zaś tym, którzy i dziś, czytając recenzje koncertów, zapowiedzi imprez, czy googlując po klubowych stronach, i innych rozkładach jazdy pytają: co się właściwie stało, że zniknęło takie mocne miejsce.
Nieschodzeniom
Spotkanie założycielskie odbyło się w obszernym łódzkim mieszkaniu wynajętym przez Olę Nieścier i Michała Strokowskiego. Piętro nad lokalem gastronomicznym znanym niegdyś jako Klubowa. Pod szyldem tym kryła się knajpa podła, zaprzeczenie obiecywanej w nazwie ekskluzywności. Po upadku komuny lokal zmienił nazwę i działał dalej. To sąsiedztwo było jak memento, mrugnięcie okiem neokomunistycznej mentalności. Zbliżała się 10 rocznica upadku muru i niewiele zostało z przyrzeczeń i nadziei. Ponura pazerność nowego świata najniebezpieczniejsza okazała się dla kultury. Rządziły Telewizja i Supermarket. Puby, przez moment wizytówka Łodzi, ewoluują powoli w pijalnie. "No future generation" zastąpiło "pokolenie nic". Trwał wielki powrót do źródeł. Do toksycznych klimatów "złego miasta" ale i etosu Ziemi Obiecanej. W dniu przyjazdu do Łodzi Ola i Michał trafiają na prapremierę uzupełnionego filmu Andrzeja Wajdy. Zdumieni przecierają oczy widząc mieszkanie, które właśnie wynajęli, a w nim trzech roześmianych entuzjastów skandujących: "ja nie mam nic, ty nie masz nic - zbudujemy fabrykę". Przyszedł czas na pozytywny projekt.
Towarzystwo Twórcze
Funkcjonowanie w przestrzeni publicznej wymaga narzędzi dostępnych osobom prawnym. Musieliśmy zarejestrować działalność. Wymogiem rejestracji jest podanie swoich racji, formuły funkcjonowania i wybór nazwy. Nie byliśmy grupą w sensie obyczajów sztuki. Nie wiązała nas forma wyrażania, galeria czy wydawca. Nie szanując kategorii pokoleniowych nie byliśmy też formacją. Każdy z członków założycieli przyjechał z innego miasta, dotłaczając do walczącej tu od lat ekipy. Wszystkich łączyły dwie przede wszystkim sprawy. Słabość do tego połamanego miejsca i chorobliwa potrzeba niezależności.
Z powodów taktycznych wybraliśmy formułę - towarzystwo. Musieliśmy zwerbalizować intuicyjną przestrzeń naszego zamysłu, choć w słowach intencja trywializowała się, umykała. Rozmowę zagłuszał łomot pędzących po Kilińskiego tramwajów. Postanowiliśmy ograniczyć się w dyskusji do jednego słowa, do imienia. Włodek Kiniorski przywiózł z trasy koncertowej termin Flap People. Zapewniał, że tak w Europie nazywają ludzi, jakimi nas widzi. Taka była geneza tytułu pierwszego, otwierającego Forum Fabricum koncertu Flap People. Cztery dni grały formacje związane z Kiniorem, na ekranach w tle wirowała flashowa flap-animacja, CinemaVacek generował obrazki, a Piotr Bikont recytował:
Flap. Pac! Lekkie uderzenie. Trzepotanie, hałas, zamieszanie
Gadające klapy saksofonu, kołatki grzechotki, Bez klapek na uszach,
bez klapek na oczach, rzucamy słowa na wiatr i pleciemy duby smalone.
Uchylamy kapelusza, kłapiemy uszami, trzepoczemy płetwami, wyciągamy grabę.
Z nami dzikie kaczki, kuropatwy, podlotki i emancypantki.
Wątpiącym rozdajemy klapsy i pokazujemy język u buta.
Prokadencja
Od wieków końcom stulecia towarzyszy trujący miks lęków, wskrzeszanych atawizmów i hochsztaplerki. Kronikarze legitymują aktualne układy, rozdając wejściówki do Historii. Media żonglują pianą rankingów epatując prognozami przyszłości, tajemnicze sekty szykują się do opuszczenia świata. Opisywanie świata ma kuszący powab kiczu. Nostradamusa przelicytował błąd zerowania komputerowych zegarów. Skutki miały być niewyobrażalne: chaos w gospodarce, samoistnie odpalane rakiety z głowicami nuklearnymi. Kolejny koniec świata. W takim kontekście po raz pierwszy pojawiła się nazwa. Jej autor, Marcelo, pamięta, że był to początek 1998 w mieszkaniu na Kilińskiego. Wspomina: - chcieliśmy nazwy pozytywnej, a w rozmowie co raz pojawiło się - dekadencja, czas dekadencji. Może raczej - prokadencja - powiedziałem. No i się przyjęło.
Ostatnie noworoczne przyjęcie XX wieku Prokadenci wyprawili w zdemolowanych wnętrzach dawnej Fabryki Knotów. Ola i Michał, gospodarze spotkania, zapewniali, że za trzy miesiące w miejscu tym będzie działał klub, ostatni, kluczowy element realizacji projektu.
Ich pewność wydawała się czystym szaleństwem. Opowiedzieli wówczas, każde o swoim, pierwszym spotkaniu - zauroczeniu Łodzią.
Opowieść Michała: Oglądałem z Jackiem Paradę Techno. Tancerze przeszli, została góra śmieci i kilku panów w garniturach. Najbardziej rozradowany wołał - brawo, super. Bielas powiedział mi, że to prezydent miasta. Ostatnia ciężarówka pochodu wiozła pomarańczowa ekipę sprzątających. Po kilku tysiącach ludzi, nie został jeden papierek, najmniejszy ślad. Pomyślałem - ok, zostaję.
Opowieść Oli: Szukałam po maturze szkoły dla siebie. Byłam już w Warszawie, Poznaniu, Krakowie. Została jeszcze Łódź, z jej wydziałem ubioru w ASP. Wysiadłam na stacji Fabryczna i ruszyłam przed siebie.
W pewnej chwili znalazłam się na ulicy Piotrkowskiej. Słyszałam o niej wcześniej, ale to był szok. Jezdnia zerwana, przerobiona na piaskownicę. Dzieci grają w piłkę, stawiają zamki, dookoła uśmiechnięci ludzie. Było takie piękne światło i pomyślałam - zostaję.
Całymi tygodniami naciskaliśmy Michała, aby przeniósł się do Łodzi. Szczególnie uparty i konsekwentny był tu Jacek Bieleński. Okazało się jednak że zdecydował moment zauroczenia.
Forum Fabricum
Im dalej od zamknięcia Forum tym wyraźniej widać jego brak na mapie Łodzi i Polski. Klub miał tutaj adres, lecz zjawisko przekraczało granice miasta. Informacje o wydarzeniach podawały nawet te gazety czy rozgłośnie, które nie sięgały fizycznie Łodzi. Im dalej tym informacja była pełniejsza szczegółów. Sama tylko Radiostacja poświęciła Forum kilkanaście razy więcej czasu antenowego niż Radio Łódź. Szybko przestano podawać po nazwie klubu miasto.
To się po prostu wiedziało. Informacja dopełniała się w pogawędkach typu "co słychać" rozmowach podczas przerw między zajęciami w szkołach
i uczelniach, wrzutkach w internetowych gadu-gaduchach. Żadnych płatnych reklam i promocji. W niemal pięciuset plakatach, poświęconych klubowym wydarzeniom, które obejrzałem, nie było adresu! To minimum formuły aktywnego uczestnictwa, chcesz być, to się staraj.
Czym było Forum Fabricum? Pubem, świetlicą, domem kultury?
W zasadzie spełniało warunki każdej z tych form. W istocie kwestionowało każdą z formuł. Przy dyktaturze wolnego rynku było ostentacyjnie niekomercyjne. Gdy rankingi pubów stanowiono ilością sprzedanego piwa, szefowie Forum z ulgą pozbywali się baru. Fenomenem klubu była koncepcja sceny jako przestrzeni artystów. W zależności od ich potrzeb można było scenę rozsuwać, aż do wykluczenia publiczności włącznie.
W Ośrodku Działań Artystycznych publiczność, jak mówiła Ola, ma prawo artystę podglądać. Pytanie o formułę Forum Fabricum wywołuje pytania o intencje jego animatorów. Tylko kategorie opisowe Sztuki wyjaśniają istotę tego miejsca. To była przestrzeń teatralna, permanentny performance. Niewiarygodny - przez to, że zrealizowany - żywy Pomnik Miasta.
Fabryka Knotów
Forum Fabricum zadziwiało przestrzenią architektoniczną. To była esencja industrialnego miasta. Piękna poprzemysłowych wnętrz. Surowe, niemal nieruszone wnętrze z wielkimi oknami podzielonymi na metalowe kwatery. Prawie żadnych mebli (siedziało się na skrzynkach po coca-coli), za to tydzień w tydzień inna aranżacja. Każda z wystaw, balet czy popisy spawaczy wymagały innej przestrzeni.
Pamiętam piękny spektakl Dust. Pięciu śpiewaków stało po prostu na tle okien. Robert Ashley, uznał, że była to najpiękniejsza inscenizacja opery, z którą objechał świat. (Dwa dni wcześniej na Warszawskiej Jesieni monstrualnie droga japońska inscenizacja zdominowała przedstawienie).
Projektant wnętrza Marek Janiak:
To było dla mnie, jako architekta, ciekawe doświadczenie. Trzeba było ze sobą ożenić trzy elementy - zaprojektować coś, co nic nie kosztuje i daje się zrealizować prostą ekipą - maksymalnie wykorzystać to, co zastane, nie gubiąc poetyki miejsca. To znaczy wydobyć cały klimat fabrycznego wnętrza - na koniec, stworzyć przestrzeń, która łatwo poddawałaby się kreacji ludzi, którzy tam przychodzą. Żeby zmieniała się dzięki rzeczom ulotnym. Trzeba było zrobić stałe punkty i zostawić swobodę reszcie. Najciekawszym problemem było połączenie pół piwnicy z drugim piętrem, do czego wykorzystano szyb po windzie. Tam nie powinny zmieścić się żadne rozsądne schody.
To nie spełniało żadnych norm, po prostu to było niemożliwe.
Przekucie szybu na szerszy było też niemożliwe, jako że przechodził on przez tak zwaną obcą kondygnację. Czyli łączył dwa piętra, pomiędzy którymi było piętro należące do innego najemcy, no więc poszerzając, wkraczało się na czyjś teren.
Wstawiliśmy schody, po których według wszelkich znanych reguł nie powinien przejść jeden człowiek, a na pewno nie mogło się minąć dwóch. Zastrzegłem, że to co narysowałem dla ślusarza, to nie istnieje. Że ja nic o tym nie wiem.
Tymczasem schody przeniosły jakieś setki tysięcy ludzi, tabuny mijających się, tłoczących, którym się nic nie stało i jeszcze fantastycznie się tym cieszyli. To jest dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Szczególnie, że miały one swój specjalny klimat. Sam, będąc kiedyś w Forum Fabricum, podczas mniej więcej trzygodzinnego pobytu osiem razy zszedłem i wszedłem po tych schodach, bo człowiek zawsze jest ciekawy, co tam dzieje się na górze, a jak już jest na górze, chce zobaczyć, co tam jest na dole. W ogóle nie odczuwałem jakiejś niewygody czy dyskomfortu.
Oprócz tego zrobiliśmy z Salonim parę kapitalnych rzeczy, jak np. toalety na dole, które miały okienka-strzelnice przy pisuarze męskim. Korzystając z pisuaru można było obserwować estradę, a z drugiej strony było widać twarze tych facetów w toalecie.
Nie można było zastosować szyby, bo korzystający z pisuaru musieli słyszeć koncert. To było dla Michała bardzo ważne. Powtarzał ciągle - oni nie mogą stracić dźwiękowego kontaktu z koncertem. Najlepiej i wzrokowego. Toaleta męska była dosyć ekstremalna, nie miała na przykład drzwi głównych. Od drogi do żeńskiej oddzielała ja tylko kotara z folii, nie zawsze starannie zaciągnięta. Coś takiego w klubie sytuującym się w jakimś średnim poziomie akceptacji jest nie do pomyślenia. A tam to się świetnie sprawdzało. Sposób korzystania z architektury był po prostu kapitalny. To samo było z bufetem na górze. Bardzo niezobowiązująco zaprojektowany obrastał rozmaitymi rzeczami, potem je tracił na rzecz innych i to wszystko jakoś się trzymało kupy, nie przeszkadzało jedno drugiemu. Te ściany, które raz były, po chwili już nie, albo stały już zupełnie gdzie indziej, bo akurat była wystawa a potem był koncert. Wszystko to fantastycznie mieściło się w tej fabryce. Cały czas to była taka łódzka fabryka, z tą plastyką, która dla wrażliwego widza jest fantastyczną patyną, prawdą o tym miejscu, jak prawdą są zacieki w Wenecji, bo one po prostu są, a tutaj te kable, nieistniejące centralki, jakieś tryskacze, które nie działają. Gdyby scenograf chciał coś takiego zrobić, musiałby się potwornie namęczyć i tak pewnie by to wyglądało sztucznie.
Fabryka Knotów, Forum Fabricum czy Prokadencja
Dawna fabryka knotów, siedziba Forum Fabricum, jest wieżą o miedzianym hełmie, wystająca ponad dachy kamienic jak płetwa rekina. Piętro najwyższe było przestrzenią prywatną. Tam jedli i nocowali goście, tam był też magazyn wszelkich potrzebnych do występu sprzętów. Michał dyskutował z dziesiątkami partnerów szczegóły występu, Ola projektowała klubowe druki. Przestrzeń prywatna trzeba było po prostu wyrąbywać. Może dlatego dla rzeszy młodych ludzi w Polsce Prokadencja i Forum Fabricum to synonimy.
W weekendowy wieczór szło się do Prokariontów czyli Forum. Ola i Michał pytani o Forum i Prokadencję proszą, żeby tych spraw nie mylić. Kolejny raz cierpliwie wyjaśniając, że Forum to po prostu projekt Prokadencji.
A ludzie na plaży, widząc trójkąt prujący fale, wołają - rekin. Forum to okręt flagowy Prokadencji, a sposób jego prowadzenia był manifestacją jej filozofii. Prościej jest mówić o spełnionym celu niż najlepszych programach. Marek Janiak, człowiek spoza Prokadencji, tak wspomina: "Pracować z nimi jest fantastycznie. Zacząłem im doradzać, od kiedy przyjechali. Opiniowałem miejsca, które do ich projektu mogłyby się nadawać. To była świetna współpraca. Wystarczyło kilka rad i sami już fantastycznie sobie radzili, nie pytając 150 razy o to samo, nie zniechęcając się byle drobną przeszkodą. Jestem architektem, doceniam umiejętność panowania nad szeroko rozumiana przestrzenią. Potrafią zapalić ludzi, znaleźć środki na swoją działalność, potrafią zaryzykować. Fantastycznie się współpracuje z ludźmi, kiedy wiesz, że to nie pójdzie w próżnię. Takie odczucie musiało mieć wielu ludzi, dlatego tak wielu działało z nimi. Najczęściej za symboliczną rekompensatę, czy dla samej idei. Imponująca całość, która stworzyli, składała się okruchów, które uzyskiwali od rozmaitych ludzi: plastyków, muzyków, architektów, spawaczy, aktorów. Każdy z tych, którzy wykonywali gest, wiedział, że to zostanie wykorzystane, że ta energia nie zniknie gdzieś w czarnej dziurze. Szanowanie czyjegoś wysiłku, atencja dla czyjejś pracy, to cecha wcale nie taka częsta.
Nie zmienili się nawet wtedy kiedy odnieśli sukces i przychodziły tam tłumy. Chociaż nie był to nigdy sukces ekonomiczny, raczej sukces totalnej akceptacji idącej ze strony wszystkich środowisk i pokoleń. To miejsce było naprawdę słynne. To kompletnie nie zmieniło ich postawy. A przecież tu raczej jest normą, że ludzie, którzy wygrali, przestają mówić - "dzień dobry".
Wolontariusze
Permanentne podnoszenie wymagań wobec kolejnych projektów było charakterologiczną cechą prowadzących Forum Fabricum. Taka postawa się udzielała. Cechowała ich też skrajna dyskrecja i skromność. Nie pamiętam ani ja, ani żadna z pytanych przeze mnie osób, żeby szefowie tego kultowego klubu pojawili się na scenie, w świetle reflektorów, choćby tylko po to, by zapowiedzieć gości. Ola najczęściej kontrolowała przebieg imprezy z bramki, lub w wejściu rozdawała wydawnictwa klubu. Michał biegający w roboczym ubraniu z piętra na piętro w nieustannej kontroli szczegółów, z młotkiem czy przedłużaczem w ręku wyglądał raczej jak majster sceny niż właściciel. Taka postawa udziela się. Do czujniejszych uczestników spektakli, wystaw i szaleńczych imprez docierało, że biorą udział jedynie w finale zabawy. Niektórzy w kolejnych zdarzeniach brali już udział czynny, współtworząc elementy zdarzenia. Ułatwiała taki ruch możliwość odpracowania biletu na imprezę. Najcenniejszym skutkiem działalności Forum było zgromadzenie wokół Towarzystwa kilkudziesięcioosobowego zespołu aktywnych twórczo młodych osób, wciągniętych we wspólne projekty.
Z nich rekrutuje się grupa wolontariuszy współpracujących przy kolejnym projekcie.
Tańcówka czyli Punk Jazz Reggae
Wydrukowane z internetowej strony Prokadencji podstawowe info o wydarzeniach niecałych 5 lat działalności zajmuje ponad 100 stron formatu A4. Bez recenzji czy komentarzy. Sama lista nazwisk pozwala domyślić się autorytetu i wszechstronności miejsca. "Rezydent FF" termin, używany przez recenzentów pism (Machiny, Aktivista, Gazety) i rozgłośni muzycznych w środowisko didżejów jest synonimem uznania, wejściówką na liczące się sceny. W ekscytujących pojedynkach grały tu gwiazdy wytwórni od Japonii po Berlin. Byłem świadkiem meetingu, którego poziom doprowadził gwiazdy londyńskiego grania do wycofki ze sceny. Gospodarzami wieczorów byli artyści wybitni i to najróżniejszych proweniencji: Zygmunt Konieczny, Wojtek Waglewski, Tadeusz Sudnik. Swój pierwszy wielki slide-show pokazał współzałożyciel Prokadencji Krzysztof Miller. Bliższa warsztatowi niż tradycyjnej scenie, nie schlebiająca nikomu formuła klubu i autorytet prowadzących stwarzały artefakty poszerzające świadomość: doświadczanie przestrzeni w czasie całonocnej imprezy Kliniki Lalek, Rycerzy i Żonglerów Ognia wraz z Mistrzami Bębnów; wzruszenie jedynego, już po rozstaniu, koncertowego spotkania Leszka Możdżera z Miłością (ciekawe, że to właśnie do niego zadzwonili dziennikarze pytać, czy prawdą jest zamknięcie FF). Magia jednego z najwspanialszych koncertów Tomasza Stańko. Przez otwarte drzwi wdzierały się dźwięki burzy, pioruny prowadziły dialog z trąbką.
Po wybrzmieniu ostatnich nutek z didżejki zabrzmiały miksy koncertu z improwizowanym żywym wokalem. Sparaliżowani szacunkiem młodzi doczekali się satysfakcji, kiedy po roku usłyszeli, jaką płytę przygotowuje, zarzekający się dotąd takiemu graniu Mistrz. Dinozaury z Wysp UK Subs wyprzedziły o jeden weekend konkurs - 20,21,22.01.2000 Cyfroteka. Mimo zaskakującego zestawu artystów (np. Komandos i Maleńczuk) inicjatywa zainaugurowania kolekcji dzieł, inspirowanych myślą cyfrową, była fantastyczna i przez dedykację do a.r. bardzo łódzka. Wybredne jury nagrodziło wielkoformatową grafiką jedynie niezastąpionego w takich wypadkach Marcela za nazwę imprezy (sic!). Jakoś wtedy na forum internetowym pojawiła się zwięzła recenzja Forum: "Tańcówka, Punk, Jazz i Reggae, wszystko najlepsze".
Z czystego uczucia
Klub przygotowywał się powoli do pięciolecia działalności, kiedy w Fabryce Knotów imienia Bawełnotex pojawił się z wyciągniętą ręką syndyk. To rzeczywistość miasta zbankrutowanego i zadłużonego.
Czekający na okazję ucieczki tubylcy zapracowali sobie na ksywę Boatpeople. Specjalną rasą są Lodzermensche. Irracjonalnie przywiązani, stale wracający. Dlaczego Prokadenci, ludzie z Białegostoku, Zagnańska, Płocka, Andrychowa, wybrali Łódź? Argumentem było centralne położenie. Miejsce spotkania promieni, przecięcia dróg, wymiany energii. To figura zawierająca się w znaku Prokadencji, wcześniejszego PAFF i Prokadencji Workshop. Lecz naprawdę to argument poetycki. Kto tylko tu przyjeżdżał, wie, że połączenia z miastem Łodzią są możliwie najgorsze. Jeśli to czyste uczucie to na pewno bez wzajemności u władz miasta. Prezes Fundacji Ulicy Piotrkowskiej Marek Janiak mówi: Powtarzałem wielokrotnie, publicznie, w czasie gdy Prokadencja tak wspaniale się rozwinęła, że jest to najlepszy dom kultury w tym mieście. Uważam za koszmar, że miasto im nie pomogło, że nie dało nic, choć wystarczyło tylko nie zabierać pieniędzy za czynsz i ogrzewanie. Żeby utrzymać miejsce, bo oni sami nie chcieli nic, ani na działalność, ani dla siebie. Kiedy pomyślę, ile placówek kultury utrzymuje to miasto, za ile płaci etatów i porównam ich efektywność, konkretne rezultaty, to porównanie jest miażdżące. Klub został zamknięty. Prokadenci rozjechali się. Przeczytałem w jakimś wywiadzie, jak podsumował to lider Plastic Bag Jacek Bieleński: "Łódź bez Forum to mnóstwo zer bez jedynki z przodu".
Tekst profesora Andrzeja Chętko, na zamówienie Urzędu Marszałkowskiego Województwa Łódzkiego, do albumu o dziedzictwie kulturowym współczesnej Łodzi.
1999-2003
Michał Strokowski (+48) 694 309 501