Wywiad dla Jazzi Magazine (rok 2001 lub 2002)


"Tak, jak dla wielu wykonawców nieodłącznym elementem podstawy wykonania jakiegoś utworu jest zapis nutowy, dla Dziadów Żoliborskich owym zapisem jest improwizacja"
T. Konopiński w wywiadzie dla Radia "ZET" w czerwcu 1997.


My, tak jak i prawdziwe dziady, nie mamy ani celów ani planów

Czemu "Dziady Żoliborskie" skoro między wami jest jedna baba?
Tomasz Konopiński: A ... to jest zupełnie nieistotne. Pierwszy lepszy muzykant ludowy może nazwać się dziadem.
Piotr Łojek: Zespół został założony przez dwie osoby - mnie i Tomka Konopińskiego w okolicach Zaduszek 1996 roku i stąd "Dziady". Dziady to tradycja pogańska, a my muzyką nawiązujemy do tradycji muzycznych z obrządków pogańskich.
T.K.: Mamy zresztą jednego poganina, a właściwie "paganina": jest nim Kimi Koziolini.
Używacie bogatego instrumentarium. Przesłuchując wasze płyty naliczyłam instrumentów więcej niż kilkanaście...
P.Ł.: Są tu nie tylko instrumenty. Bo instrumentów używamy w miarę oszczędnie. Tutaj są też efekty, które dublują pewne instrumenty, imitują te, które akurat nie zostały użyte. Są tu dźwięki czy odgłosy, które zastępują instrumenty. Pełnią taką samą rolę.
T.K.: Te dźwięki czy odgłosy budują muzykę. Są to elementy pewnej "ludyczności", jeśli nie ludowości.
Rozmawiamy dla pisma "Jazzi Magazine", ale ... Dziady Żoliborskie nie mają zbyt wiele wspólnego z jazzem. Co to za muzyka? Da się jakoś określić muzykę Dziadów? Czy Dziady to są po prostu Dziady?
T.K.: Tu nie ma sensu używać określenia jazz. Jedyne co nas z nim łączy to improwizacja. To, czym są Dziady, trzeba bardziej rozpatrywać na płaszczyźnie wielowiekowej tradycji. Muzycy jazzowi polecają swoim uczniom, by sztuki improwizacji uczyli się słuchając utworów Claude'a Debussy'ego, ale chyba Debussy to już nie jest klasyka. Myślę, że klasyka to już nawet nie jest Bach. Nie wiemy, jaka była muzyka, zanim pojawił się zapis nutowy. Z tamtych czasów zostały nam tylko skale. A ponieważ to co tworzymy to nawiązanie do poszukiwań odpowiedzi na pytanie "jaka była muzyka pierwotna", więc stąd taki a nie inny kształt muzyczny ma nasza ostatnia płyta, na której znalazły się instrumenty akustyczne, a całość pozbawiona została pierwiastka elektroniki.
P.Ł.: Muzyka współczesna nie zna zresztą granic instrumentalnych, dźwiękowych, czy stylistycznych. Wszystkie kombinacje muzyczne są dzisiaj dozwolone. Stąd, żeby przejść przez wszystkie gałęzie muzyki, trzeba poszukać rożnych instrumentów.
Dla kogo waszym zanim jest muzyka Dziadów?
P.Ł.: Jedna baba w wywiadzie powiedziała, że dla kogoś to się robi sztuczne szczęki, a nie muzykę. Swoje rzeczy robimy najpierw dla siebie.
T.K.: Nigdy nie pytałem, jaka jest pozycja społeczna i majątkowa ludzi, którzy przychodzą na nasze koncerty. Wiele osób, które widziałem podczas koncertów, nie było mi znanych. Wiele z nich przyszło, choć kompletnie nie wiedziały, co to jest za muzyka, ale instynktownie czuły, że warto przyjść i posłuchać. Nie wiem kim są odbiorcy. Nie są to dziady z Dworca Centralnego, ale też i nie bogaci biznesmeni. Po prostu raczej ludzie z tzw. middle class.
P.Ł.: Wracając na chwilę do nazwy: słowo "Dziady" rymuje się ze słowem "Sady", a Sady Żoliborskie to część Żoliborza. Z tego co wiem, to wielu odbiorców pochodzi właśnie z Żoliborza. Dziady Żoliborskie to zespół lokalny, choć poprzez media np. takie jak internet znany również w kosmosie, czyli w szerszym świecie.
T.K.: Co do kosmosu i szerszego świata. Dzisiaj nawet zespoły ludowe jeżdżą na konkursy, przeglądy i festiwale. Ale my jako Dziady na konkursy się nie wybieramy.
Aleksander Korecki: Nie! Nie i absolutnie nie!
T.K.: Jednak mimo tego Dziady pretendują do tego, by ruszać w szerszy świat ze wsi, którą jest "Joli Bord", a konkretnie "Marie Mont" - czyli po prostu "Wzgórze Marii" położone na "Pięknym Brzegu".
Spotkaliśmy się tutaj z okazji premiery waszej płyty "Liturgia Dźwięku Dziadów Żoliborskich" .
P.Ł.: Właśnie. Ukaże się ona w "nadziemnej" wytwórni "Polonia Records". Z góry uprzedzam, że ta pierwsza płyta wydana oficjalnie nie będzie przekrojem wszystkich naszych dotychczasowych produkcji, ale profesjonalną edycją nagrań najnowszych.
T.K.: "Liturgia Dźwięku Dziadów Żoliborskich" jest o tyle inną od wcześniej przez nas nagrywanych płyt, że pierwszy raz została nagrana w czteroosobowym składzie. Jak dotąd Dziady Żoliborskie zawsze były triem. Wprawdzie w nagraniach brali udział goście: były melorecytacje Jacka Podsiadły, wystąpił z nami Kuba Sienkiewicz, był wątek psychologiczny, gdy grał z nami kolega, który jest psychologiem, pojawiali się też inni.
P.Ł.: Wspomnijmy o Tadeuszu Sudniku, który brał udział w nagraniach z Kubą Sienkiewiczem i pomagał realizować naszą ostatnią płytę. Tadeusz wprawdzie niechętnie nosi sprzęt, ale ... wybaczamy mu to, bo w końcu nazywamy się Dziady, a komu chciałoby się nosić sprzęt za dziadami?
A Kimi Koziolini?
T.K.: Kimi Koziolini przemykał się zawsze przez całość, ale trudno by mu było być stałym członkiem zespołu.
P.Ł.: Właśnie. Kimi jest aniołkiem, puszkiem opiekuńczym.
T.K.: Na płycie, o której mowa, Kimi Koziolini został zastąpiony hologramem. Wielka prośba, by nie przebiegać przezeń!
Czemu nagraliście to w kościele w Lasku Bielańskim?
T.K.: Trzeba było nagrać to w jakimś kościele żoliborskim, a to taki typowy żoliborski kościół.
Ja myślałam, że takim typowym jest parafia Świętego Jana Kantego, gdzie pochowany jest ksiądz Popiełuszko.
P.Ł.: Tam zawsze jest zajęte! Nie byłoby możliwości załatwienia jakiegokolwiek wolnego terminu. Poza tym w kościele na Bielanach jest tradycja dokonywania takich nagrań.
T.K.: Ksiądz Wojciech Drozdowicz, dzięki któremu mogliśmy nagrać tę płytę, organizował koncerty Tomasza Stańki, Wojciecha Konikiewicza i wielu innych. Było tam mnóstwo występów i innych atrakcji, które uzupełniały msze święte. Taka nowa formuła mszy świętej wydaje nam się atrakcyjna. Przede wszystkim wierni się nie nudzą.
A.K.: A ja kiedyś zemdlałem w kościele i mnie wynieśli.
Czy przed nagraniem były jakieś próby? Oczywiście chodzi mi o próby brzmieniowe? Czy nagraliście wszystko z marszu?
T.K.: Raczej z walca. Jeśli chodzi o techniczną stronę nagrania to przyjechaliśmy rano, a odjechaliśmy wieczorem. Gdybyśmy chcieli to wszystko przygotować sobie wcześniej, to nie wiem, jak by się to skończyło. Takie nagranie wymagałoby ogromnej ilości prób, na które po prostu nie mieliśmy czasu.
P.Ł.: Poza tym zbyt długie przebywanie w kościele jest męczące z uwagi na zimno. My, wychodząc z kościoła miedzy szóstą a siódmą wieczorem, byliśmy totalnie wykończeni.
A.K.: Osoby duchowne chyba to wiedzą, bo ich sutanny przypominają trochę kaftany bezpieczeństwa.
P.Ł.: Na okładce płyty też jest ten kościół. Wprawdzie narysowany 20 lat temu, ale... to zabytkowy kościół. Od wieków wygląda tak samo.
Na płycie wystąpiła Iza. Czyja to była inicjatywa?
Izabela Ziółek: Właściwie Tomka. Zaproponował, żebym zaśpiewała. Pomyślałam sobie, że to ciekawe zaproszenie. Oto przede mną coś innego, niż robiłam do tej pory. Uznałam, że jest to zabawne, co nie znaczy, że podeszłam do tego niepoważnie. Ale pierwszy raz miałam okazję uczestniczyć w tak daleko posuniętej improwizacji. Coś, jak śpiewanie w wannie, tylko dla siebie.
T.K.: Wzięcie wanny do kościoła nie było jednak możliwe. Wprawdzie mogliśmy wziąć prysznic, ale nie wpadliśmy na to. Może jednak lepiej byś się zapytała co Iza robi na co dzień?
I.Z.: Na co dzień śpiewam w chórkach z Ryszardem Rynkowskim, a do niedawna z Marylą Rodowicz. W zespole Rysia mój głos jest bardziej w tle, chociaż chór pełni w jego piosenkach wyjątkowo dużą rolę. Tutaj natomiast był solowym instrumentem.
Czy występ z Dziadami był stresujący? W końcu jak sama powiedziałaś, ta propozycja była czymś innym od tego co robiłaś do tej pory. Na ile efekt cię zadowolił?
I.Z.: Propozycja Tomka była o tyle osobliwa, że tak naprawdę nie wiedział, jak ja śpiewam. Kierował się raczej intuicją. Była to więc duża odpowiedzialność i chciałam jej sprostać.
Nie bałaś się, że zaproszono cię byś zastąpiła ... psa?
I.Z.: Kimi Koziolini jest nie do zastąpienia!
A jak się czułaś śpiewając w kościele?
I.Z.: Było to przeżycie i piękne i inspirujące, bo sam dźwięk instrumentów w kościele jest już dla mnie inspiracją. Tam instrumenty brzmią inaczej. Poza tym kościół bielański jest kościołem zabytkowym. W takim starym kościele muzyka w ogóle brzmi inaczej.
Na tej płycie poza Izabelą każdy gra na kilku instrumentach. Jak długo powstawały nagrania? Czy robiliście jakieś przerwy?
T.K.: Zapisane zostały cztery godziny muzyki, ale graliśmy prawie cały dzień. Przerwy były na odrabianie lekcji i siusiu.
A.K.: Bolało, ale się grało. Graliśmy dopóki na nośniku do nagrywania było wolne miejsce.
P.Ł.: Trudno jest grać osiem godzin bez przerwy na jednym instrumencie, więc musieliśmy je zmieniać. Chcieliśmy urozmaicenia.
Jak się gra na organach kościelnych?
T.K.: Nie jestem specjalistą jeśli idzie o instrumenty i nauczanie gry na nich. Organy są rożne. Miewają wiele manuałów. Te w bielańskim kościele Kamedułów miały dwa, ale bywają też organy pojedyncze. Organy to taki instrument, w którym kiedyś były miechy. Wtedy powietrze naganiali pomocnicy organisty. Teraz zastąpił ich elektryczny motorek, który się prztyczkiem elektryczkiem gdzieś włącza. Jednym słowem powietrze jest naganiane przez automat.
P.Ł.: Chciałem zauważyć, ze teraz to jest TO powietrze, a kiedyś to było TAMTO powietrze. Muszę też nadmienić, że organy były najgłośniejszym instrumentem.
T.K.: Organy momentami nie stroiły. Nie tylko nie stroiły z innymi instrumentami, ale same w sobie też nie stroiły. Pomyślałem sobie, że jest to dość ciekawe. Po pierwsze i tak nie używamy trzynastodźwiękowej skali w oktawie, a jest tego dwa czy trzy razy więcej, bo wprowadziliśmy elementy muzyki ludowej - z Dalekiego Wschodu, Oceanii i Australii, gdzie stosowane są ćwierćtony. Na tej płycie to słychać. Nie są to przypadkowe rzeczy, których nie można było poprawić. Ich po prostu nie trzeba było poprawić. One pozostały i idą za słuchem człowieka XXII wieku. Tak! XXII, bo wiek XXI powoli się już wyczerpuje.
Powiedziałeś, że organy nie stroiły same w sobie. Na tej płycie dość często łamie się harmonia. Są tu rzeczy, które ktoś może odebrać jako fałsz.
P.Ł.: Ja mam taką uwagę. Dość często muzykę w tradycyjnym rozumieniu pojmuje się tak, że musi być ładna. Jeżeli zaś ma już być brzydka, to akademicko brzydka, opisana jakimiś dysonansami i konsonansami. Tymczasem idąc na przykład po ulicy Marszałkowskiej i słysząc nawałę dźwięków, człowiek ma do czynienia z dźwiękami o wszystkich wysokościach, nachodzącymi na siebie i jakoś to przyjmuje, podobnie w pędzącym pociągu. Czemu więc nie chce tego przyjąć w muzyce? Czemu od muzyki wymaga trzymania się ram?
T.K.: Muzykę można również oglądać! Nie są to tylko dźwięki, ale też i obrazy. Te wszystkie rzeczy ujęte jako fale, nie są fałszami. Z fałszem jest tak, że sama rzeczywistość jest przerażająco zafałszowana.
A.K.: Ale to nie jest fałsz! Kiedyś fałszem były kwinty równoległe. Dzisiaj już nie!
Mówiliście wcześniej o całym dniu spędzonym w kościele, o zapisanych czterech godzinach, tymczasem płyta to 60 minut muzyki. Ile z tego na płycie jest zapisem ciągłych minut, a ile wyborem określonych fragmentów?
P.Ł.: Dokonaliśmy tego wyboru z Tomkiem znajdując najlepsze fragmenty. Utykanie muzyki na płycie aż po ostatnie rowki też nie ma sensu. W tym przypadku dobra godzina to tyle, co długość mszy.
A.K.: Została sama prawda, bo kłamstwo zostało wycięte.
Saksofon w kościele... Chyba rzadkość? Jak się Alek czułeś słysząc dźwięk saksofonu w takim miejscu?
A.K.: Jak statek na morzu. Statek Batory, bo to był saksofon barytonowy.
Co to jest rabab?
P.Ł.: To jest smyczkowy instrument pochodzenia arabskiego wyposażony w jedną, dwie lub trzy struny. Uważany jest za pierwowzór skrzypiec.
Czy w dzisiejszych czasach arabski instrument w kościele to nie profanacja?
P.Ł.: Nie. Po pierwsze charakteryzuje nas podejście ekumeniczne, a po drugie to były drugie skrzypce.
Czego spodziewacie się po płycie?
P.Ł.: Głównym powodem, dla którego wydajemy płytę w oficjalnej wytwórni, jest chęć trafienia do większej liczby odbiorców. Do tej pory własnym sumptem przez wydawnictwo "POLCUD" wydaliśmy 15 płyt. Zarejestrowane zostały na nośniku CD-R i dostępne są w internecie.
T.K.: Jednak prawdziwe cele Dziadów nie są sprecyzowane. I to jest chyba najważniejsze. Planów również nie mamy. Zresztą... czy prawdziwe dziady mają jakieś cele i plany?

Rozmawiała Małgorzata Karolina Piekarska
Baba z Saskiej Kępy (dawniej też z Żoliborza, bo tam wszystko ma swój początek. Nie tylko Dziady)